Trolltunga

Trolltunga (Język trolla) – skała o charakterystycznym kształcie znajdująca się w Norwegii na pograniczu płaskowyżu Hardangervidda, 1100 metrów nad jeziorem Ringedalsvatnet, na Wschód od miasteczka Tyssedal.

Aby dostać się na parking pod szlakiem na Trolltungę mamy ok 35 km. Jedziemy, podekscytowani, gotowi na wspinaczkę, znak pokazuje 8 km do parkingu, dwa zakręty i… pan w żółtej kamizelce rozkazuje nam się zatrzymać. Parking pod szlakiem zapełniony, tutaj możemy zostawić auto i iść 6 km do szlaku bądź czekać na busa za 50 NOK by nas zawiózł… Dużego wyboru nie mamy, parkujemy auto i ruszamy stać w kolejce na transport, może za godzinę wsiądziemy… Trochę cała sytuacja nam nie pasuje. W między czasie zrobiło się zamieszanie i parę aut ruszyło na górny parking zabierając ze sobą czekające w kolejce osoby. Nie będziemy gorsi, zróbmy tak samo, może jest miejsce na górnym parkingu. Chłopaki pojechali, wzięli kogoś ze sobą, ja czekam na dole w kolejce na busa – jakby coś nie wypaliło. W między czasie poznaję Polaków, którzy idą na szczyt zrobić sesję zdjęciową ślubną (!). Po 20 minutach Mateusz wraca po mnie, wsiadam do auta razem z poznanymi Polakami, gdy żółta kamizelka pana parkingowego nie pozwala nam ruszyć – „na górze nie ma miejsc, samochód trzeba zostawić tutaj”. Kilka minut bezskutecznego przekonywania, że na górze jest miejsce, kazał nam pozostawić zastaw w ramach tylko podwiezienia osób na górę i wrócenia na owy parking. Na górnym parkingu było chyba tylko jedno miejsce dla nas, które chłopaki dzielnie pilnowali i za które później usłyszeliśmy przeprosiny od osób „parkingowych”. Tak, mogliśmy zostawić samochód bezpośrednio pod wejściem na szlak, co skutkowało uratowaniem wielu duszyczek po powrocie.

11:15 – ruszamy, jest późno. Trudno, liczymy się z tym. 11 km przed nami na „Język Trolla”. 11 km, które mają się nijak to rzeczywistego przejścia, gdyż liczone bez przewyższeń i zakrętów…
„Pierwszy kilometr” najgorszy – kamienne schodki… W głowie multum myśli: Dam radę? Gdzie ja idę? Przecież po to tu przyjechałam. Kondycja zerowa…
Pierwszy znak wyłaniający się zza zakrętu, tak wyczekiwany, daje poczuć, że teraz będzie łatwiej – tylko 10 norweskich kilometrów. 1,5 km po płaskim. Zaczyna wiać. Kolejna górka, kolejne, zejście, kolejne podejście – końca nie widać. Widać tylko ludzi idących w przeciwnym kierunku, tłumy. Jaką oni mają kondycję? O której wyszli? Idziemy dalej. Mijamy znak z „połową” drogi. Już blisko :) Zaczynają się widoki. Idziemy wzdłuż jeziora. Pogoda nie rozpieszcza, chmury, wieje, bardzo wieje.

Coraz więcej ludzi wraca, coraz mniej idzie, chyba za nami już nikt… Norweskich kilometrów za nami już 9 -zostało 2, a dla mnie zaczyna się najgorsza wędrówka – ból kolana. Ani zgiąć przy wejściu, jeszcze gorzej przy zejściu. Nie… za blisko do celu, nie poddam się. Mój plecak już niesie Adam, co nie wiele pomaga przy tej drodze. Powoli, mozolnie docieramy. Radość nie do opisania, jesteśmy na Trolltundze! Trochę odpoczynku, kabanosy zjedzone. Polacy od sesji ślubnej dotarli chwilę przed nami, przebierają się w stroje z ceremonii. Czekamy na zrobienie sobie zdjęć, jest ok 30 osób, malutko, w południe czekało się ok 2h, jest 17:00. Przyszła nasza kolej, zdjęć robimy mnóstwo a na nasze podsumowanie dotarcia w to miejsce wychodzi słońce. Widok niesamowity! Jakby tylko dla nas. Kolejne zdjęcia, kolejni Polacy :) Jeszcze trochę siedzimy w tym przepięknym miejscu, praktycznie nikogo już nie ma, cała skała dla nas.

Ruszamy, jest późno – 18:00, wiemy że będziemy schodzić po ciemku – przygotowani jesteśmy. Chłopaki mają cichą nadzieję, że chmury znikną i pojawi się zorza. Niestety dziś nam dane nie było… Idziemy, kolano nie chce współpracować, łzy napływają do oczu, przecież już nie daleko, cóż to za odległość 11 norweskich kilometrów… Po drodze mijamy rozbite namioty oraz kilka osób idących, przed nami widzimy tylko zarys pary z Polski, którzy także wracają. Jest pięknie, cicho i co najważniejsze nie ma ludzi, nie ma tego tłumu, który wcześniej mijaliśmy. Zaczyna się ściemniać. Czas włączyć latarki – jeszcze 4 norweskie kilometry. Pierwsze strome zejście, podążamy za czerwonymi znakami „T” narysowanymi na skałach, kamieniach itp. Mam ochotę odciąć sobie nogę, nurofen nie pomaga.
Na „drugim” kilometrze spotykamy parę z polski, która się zagubiła a widząc nasze latarki poczekali i ruszamy w dół sześcioosobową grupą. Dochodzimy do schodków – „kilometr” w dół, już tak blisko. Schodzimy ostrożnie, powoli, wszyscy zmęczeni, ja dodatkowo opóźniam grupę, gdyż już iść nie mogę przez ból – schodek po schodku.
Jesteśmy na dole przy parkingu, jest przed 24:00 i naszym oczom ukazuje się grupa „ślubna” z Polski, która samochód ma 6 km niżej. Nasz Prius jest 7-osobowy, zabieramy parę ze sobą i kolegę ze „ślubnej” grupy – podwozimy go do parkingu po samochód. Parę wysadzamy przy campingu w Oddzie. Musimy ruszać dalej, rano mamy iść na Preikestolen a przed nami jeszcze 240 km na planowany camping.

Jednak czas oraz nasze organizmy wymusiły na nas zmianę planów. Szlak na Trolltungę wg norweskich danych miał ok 22 km, endomondo pokazało 29 km. Gdy wsiada się po 12 godzinach marszu do ciepłego samochodu, oczy zamykają się od razu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *